JAVOR

Info

avatar Ten rowerowy blog prowadzi javor z miasta Białystok. Mam przejechane 19800.00 km z czego 2354.50 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.32 km/h i się tym nie chwalę, bo i niema czym :)
Więcej o mnie.


2014 baton rowerowy bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

Odwiedzone gminy

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy javor.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2011

Dystans całkowity:372.00 km (w terenie 36.00 km; 9.68%)
Czas w ruchu:23:23
Średnia prędkość:15.91 km/h
Maksymalna prędkość:59.60 km/h
Suma podjazdów:4570 m
Suma kalorii:5413 kcal
Liczba aktywności:21
Średnio na aktywność:17.71 km i 1h 06m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
40.00 km 7.00 km teren
02:00 h 20.00 km/h:
Maks. pr.:36.20 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:220 m
Kalorie: 650 kcal

277 Z RamzyYm do Wasilkowa i dziadek pod autobusem

Środa, 31 sierpnia 2011 · dodano: 30.09.2011 | Komentarze 0

Standardowo dojazd do pracy, a później z RamzyYm pojechaliśmy do Wasilkowa. Z Białego wyjechaliśmy kamienistą ścieżką wzdłuż torów, z Wasilkowa przez Nowodworce dojechaliśmy do ścieżki Białystok-Supraśl i tam też jakoś tak się stało że się zderzyliśmy kiedy postanowiłem się zatrzymać :P Nam nic się nie stało poza tym że kość ogonowa bolała mnie z tydzień. Rowery lekko się poobcierały głownie na rogach ale nic poważnego się nie stało.
Kiedy byliśmy już w Białymstoku na ulicy Sienkiewicza na naszych oczach pijany dziadek zataczający się przy przejściu przewrócił się na jadący autobus. Na szczęście autobus szybko nie jechał a kierowca chyba wiedział co się może stać, zobaczył zajście w lusterku i w porę zahamował.
Otóż dziadek przewrócił / obił się o bok autobusu i upadł na ulicę. Gdyby nie refleks kierowcy mógłby go rozjechać tylnymi kołami na naszych oczach :/ RamzyY szybko podbiegł do dziadka i wyciągną go na chodnik ... nic mu się nie stało. Co dziwne sam kierowca nic nie robił tylko siedział a pasażerowie gapili się przez okna i zamknięte drzwi. Prawdopodobnie takie głupie przepisy obowiązują kierowców MPK.

Dane wyjazdu:
3.00 km 0.00 km teren
00:09 h 20.00 km/h:
Maks. pr.:26.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 15 m
Kalorie: 45 kcal

276 praca

Poniedziałek, 29 sierpnia 2011 · dodano: 30.09.2011 | Komentarze 0

standardowo

Dane wyjazdu:
32.00 km 0.00 km teren
02:05 h 15.36 km/h:
Maks. pr.:38.80 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:230 m
Kalorie: 550 kcal

275 Praca i Sierpniowa Masa Krytyczna

Piątek, 26 sierpnia 2011 · dodano: 29.09.2011 | Komentarze 0

Praca, a po pracy na Sierpniową masę krytyczną ... jutro już wrześniowa wiec jak widać mam małe opóźnienie w dodawaniu wpisów :( Tak to już jest jak się pracuje od rana do nocy.
Na masę zebrałem sporo znajomych z pracy - było nas pięcioro a wszystkich prawie 200. Chociaż tylko przez chwilę pięcioro a po kilku minutach przez kłopoty z rowerem Marta i Basia odłączyły się od grupy.
Co ciekawe przez jakieś nieporozumienie w pewnym momencie masa rozłączyła się na dwie części które pojechały innymi drogami :)
Zdjęcia tym razem nie moje a Marcina T., podwędziłem je z rowerowy.bialystok.pl




Dane wyjazdu:
3.00 km 0.00 km teren
00:09 h 20.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 15 m
Kalorie: 45 kcal

274 praca

Czwartek, 25 sierpnia 2011 · dodano: 28.09.2011 | Komentarze 0

standard

Dane wyjazdu:
3.00 km 0.00 km teren
00:09 h 20.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 15 m
Kalorie: 45 kcal

273 praca

Środa, 24 sierpnia 2011 · dodano: 28.09.2011 | Komentarze 0

Po urlopie czas znowu przejechać się do pracy.

Dane wyjazdu:
58.00 km 12.00 km teren
04:42 h 12.34 km/h:
Maks. pr.:52.10 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1390 m
Kalorie: 1220 kcal

272 Wycieczka w Bieszczady dzień 7 - dookoła jeziora Solińskiego

Sobota, 20 sierpnia 2011 · dodano: 25.09.2011 | Komentarze 4

W końcu dodaję zaległy wpis z wycieczki w Bieszczady z Basią. Z dnia 5 przeskakujemy do 7 gdyż dzień 6 spędziliśmy pływając żaglówką po jeziorze Solińskim. Jako że mało to rowerowe to dodam tylko jedno zdjęcie z tamtego dnia i powiem że było bardzo przyjemnie odpoczywać i opalać się na łódce :)

A więc dzień 7 był już wcześniej zaplanowany - jedziemy dookoła jeziora/zalewu Solińskiego.
Klika ciekawszych informacji o tym zbiorniku:
- został utworzony w 1968r z wód Sanu i Solinki, zalewając dawną wieś Solina,
- zapora ma 81,8m wysokości i 664m długości,
- jezioro ma powierzchnię 22km kwadratowych i pojemność 472mln m sześciennych,
- poniżej zapory znajduje się elektrownia wodna o mocy 200 MW,
- masa zapory przekracza 2 mln ton,
- gdyby z użytego betonu odlać metrowe sześciany i układać jeden za drugim, powstał by mur od Soliny do wyspy Wolin (przeciwległy koniec Polski, jakby ktoś nie wiedział :) )
- jest największym sztucznym zbiornikiem wodnym w Polsce z linią brzegową 166km.
Ale to przez wiele zatoczek a jadąc drogami obliczyliśmy że będzie około 55km. Większość po asfaltowych drogach i 9km przez lasy. Trochę się tego obawialiśmy po wcześniejszych przeprawach przez rzekę w lesie ale szlak prowadził tam szczytami gór więc pomyśleliśmy ze będzie ok ... oczywiście okazało się co innego :)
Wyjazd oczywiście trzeba było zacząć od dobrego śniadania:

Wyjechaliśmy chyba około godziny 10 ... trochę późno ale to niby tylko 55km :)
Z Polańczyka skierowaliśmy się na południe aby okrążyć jezioro w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Zaraz po wyjechaniu zaciekawił mnie głośny szum z opon roweru Basi, okazało się że ma bardzo mało powietrza. Zatrzymaliśmy się dopompować i jedziemy dalej ale nie na długo to pomogło. Pompując jeszcze raz czy dwa dotoczyliśmy się do miejscowości Wołkowyja. Szukaliśmy tam sklepu z dętką lub zakładu wulkanizacyjnego ale nic z tego. Siedliśmy więc i poszły w ruch łatki. Jako że koło było wysmarowane błotem najpierw sporo czasu je czyściliśmy. Winowajcą okazał się kilkumilimetrowy drucik w oponie, a nasze łatanie rozwiązało problem w 100%.
Zanim ruszyliśmy dalej była godzina 13:30 a przejechaliśmy raptem 7km, ale spoko co jeszcze mogło by się stać ;)
Kawałeczek dalej osiedle Jawory, miło że wszędzie w okolicy nazywają coś od mojego nazwiska :)

Jedziemy dalej, o godzinie 14 mijamy dopływ Solinki:
wersja mała panoramy pionowej

i po kliknięciu w miniaturkę duża czyli fajniejsza

Jak widać rzeka jest szeroka ale płytka i kamienista więc można by ją przejść :)
Dalej łykamy powoli jakieś strome i wysokie podjazdy, jedziemy przez Sakowczyk, i w miejscowości Rajskie natrafiamy na spory problem. Jest tam dopływ Sanu i most nad nim jest remontowany i aktualnie niekompletny i ogrodzony ... niedobrze.
Szukamy na mapie, w gps i nie widać żadnej innej drogi. Objazd dla aut to dodatkowe ponad 80km jak dobrze pamiętam. Gość w sklepie mówi że robotnicy mają łódkę którą pływają na drugą stronę. Wracamy więc do mostu ale jest sobota, robotników niema i ogrodzenie zamknięte. Dostrzegamy jednak jakiegoś dozorcę, po wielu próbach w końcu nas zauważył i przyszedł z pomocą. Najpierw niechętnie ale w końcu go przekonaliśmy i postanowił przewieźć nas łódką :) Tym samym uratował naszą wycieczkę bo inaczej pewnie zawrócilibyśmy do Polańczyka gdyż nie było już czasu na długie objazdy. Podziękowania i pozdrowienia dla pana dozorcy! Szczęście też że jechaliśmy od tej strony bo od tej miał swoją kanciapę.
Szkoda że nie mam zdjęć z tej akcji ale jakoś już nie wypadało się w to bawić.
Dalej za mostem kolejne podjazdy i ciekawe znaki: "uwaga na niedźwiedzie" ale my się misiów nie boimy :)
Mijamy Olchowiec a w miejscowości Chwert zatrzymujemy się na obiad i odpoczynek na pomoście ... tak jakby był na to czas :P
Zaraz potem trzeba zjechać z asfaltu w szlak przez las. Oczywiście standardowo oznaczeń szlaku prawie że niema, droga jakaś taka rozkopana i ogólnie przesrane.
po kilometrze docieramy do miejsca gdzie miał być mostek przez małą rzeczkę, a nawet dwa, ale nie było ani jednego :( Trochę główkowaliśmy, próbowaliśmy rzucać kłody ale nic z tego. Ostatecznie po zdjęciu butów przeszliśmy przez błotniste dno na drugą stronę i suszyliśmy nogi. Za rzeczką wdrapujemy się na górkę i standardowo co chwile sprawdzamy mapę gdyż nie wiadomo którędy prowadzi szlak.

A tu panorama z tej górki. W dole płynie ta rzeczka a blisko koparki ją przeszliśmy.
wersja mała:

i duża:

Jak widać słońce już bliskie zachodowi, zawrócić się niemożna (przez remontowany most) a przed nami las z bardzo oszczędnym oznakowaniem.
Co chwilę droga gdzieś nieoczekiwanie skręca lub się rozwidla a znaków niema i nie wiadomo gdzie się kierować. Błądzimy, szukamy znaków a robi się już ciemno.
Idziemy przykładowo ścieżką nagle staje się bardziej zarośnięta i kończy się ogrodzeniem z siatki - trzeba wracać i skręcić gdzie indziej. Tymczasem jest już całkowicie ciemno, świecimy tylko rowerowymi lampkami, a w około słychać jakieś dziwne odgłosy zwierząt, jeden był podobny do piszczących hamulców tarczowych :)
Po ciemku w lesie rowery już prowadziliśmy bo i nie było warunków do jazdy, a te 7km wydawało się wiecznością. W pewnym momencie trochę mocniej zboczyliśmy ze szlaku i trzeba było wracać z 500m do skrzyżowania. A kiedy Basia szukała jakiegokolwiek oznaczenia szlaku ja zrobiłem zdjęcie gwiazd jako że była już 21:30 i całkowita ciemność.

Trochę słabo wyszło ale wprawne oko drogę mleczną zobaczy, jak nie to widać na tym z innego dnia.

Brniemy dalej, doszedł kolejny problem - ścieżka jest coraz bardziej zarośnięta ... jeżynami :/ Strasznie to było wkurzające a nogi całe pocięte przez kolce.
Podsumowując byliśmy nocą sami w zadupiastym lesie w górach, straszyły nas odgłosy zwierząt, było zimno a każdy znaleziony znaczek szlaku to była wielka radość. Jak się dowiedzieliśmy po powrocie do domu trzeba tam uważać na wilki ... no w domu to już się z tego śmialiśmy :)
A zdjęć z lasu niema więcej bo jakoś tak mało ważne się to wtedy wydawało.
Kolejna godzina walki z jeżynami i w końcu uradowani docieramy do wioski Teleśnica Owszarowa, nie wiem która była wtedy godzina, coś między 23-12.
Wyziębnięci wchłaniamy resztę prowiantu i już asfaltem zmierzamy w stronę zapory. Czeka nas jeszcze 17km. Jest już tak zimno że jadąc hamujemy żeby się zagrzać ale nie wiele to pomaga, dopiero ostre podjazdy nas rozgrzewają.
W dzień temperatura wynosiła 25 stopni, w nocy tylko 11.
Mijamy Zaporę i bez zbędnych przystanków jedziemy do pensjonatu w Polańczyku.
Dojechaliśmy tam o godzinie 1 w nocy i oglądaliśmy nabyte rany i uwalone buty :)

Zmyliśmy błoto, wypiliśmy piwko i spać a następnego dnia leniuchowaliśmy na plaży i myliśmy rowery.


Po tym zdjęciu chyba widać że warunki były ciężkie z z v-braków nie miałem wielkiego pożytku :P

A wszystko to na zupełnie nieodpowiednich do tego oponach :D Ale w sumie to całkiem dobrze sobie radziły.

No i to by było na tyle z tej wycieczki, dzień 8 jak już wspomniałem spędziliśmy na plaży a 9-go wracaliśmy do Białegostoku.
Na koniec podziękowania dla Basi za tak udaną wspólną wycieczkę, oraz polecam te tereny innym. Ja może też jeszcze tam wrócę bo raz to za mało :)
Kategoria z aparatem


Dane wyjazdu:
35.00 km 2.00 km teren
02:33 h 13.73 km/h:
Maks. pr.:54.60 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:950 m
Kalorie: 720 kcal

271 Wycieczka w Bieszczady dzień 5 - Szczyt Jawor

Czwartek, 18 sierpnia 2011 · dodano: 20.09.2011 | Komentarze 2

Na dzień piaty mojej wyprawy z Basią zaplanowaliśmy podjechanie na najwyższą górę przy jeziorze Solińskim czyli szczyt Jawor ... co za zbieg okoliczności z tymi nazwami :)
Jego wysokość to 741m n.p.m. i około 300m od podnóża czyli mniej więcej poziomu jeziora.
Wyjątkowo też tym razem udało nam się wyjechać z samego rana czyli o godzinie siódmej co zaowocowało pięknymi widokami zamglonych gór.
Tutaj widok z Polańczyka na jezioro, a po jego drugiej stronie widać właśnie szczyt Jawor z dwoma masztami antenowymi - tam jedziemy.

A tu szerszy widok w wersji małej i dużej po kliknięciu w miniaturkę.


Najpierw pojechaliśmy dobrze już znaną drogą do zapory i tam się chwilę zatrzymaliśmy na zdjęcia.
Widok z tamy po stronie odpływu / jeziora Myczkowieckiego.

A tu podobny ale szerszy kąt czyli panorama pionowa :)


Basia na tamie, w tle zabudowa Soliny.

Szeroki widok z tamy na Jezioro Solińskie.


Rowery na tle góry Mały Jawor, przy tym maszcie też będziemy przejeżdżać wdrapując się na szczyt.

A to my :) jak widać rano jest zimno i brak turystów.

Pojechaliśmy dalej przez tamę do miejscowości zgadnijcie jakiej ... Jawor :) Tam zakręt w prawo i zaczynamy ostro wspinać się pod górę.
Szybko się rozgrzaliśmy i bluzy wylądowały w plecakach. Przerzutki najniższe i pedałujemy nie przekraczając 10 km/h i co chwilę robiąc przerwy na odsapnięcie.
Tutaj zdjęcie z pierwszej przerwy i widok na miejscowość Jawor i jezioro Myczkowieckie czyli poniżej głównej zapory.


Droga pod górę asfaltowa z paroma serpentynami w końcu doprowadziła nas na szczyt. Byliśmy tam o 9:20 i na górze wydawało się że wcale nie było tak ciężko jak się spodziewaliśmy :)
Pod masztem radiowym gps pokazuje 786m n.p.m. czyli 45m za dużo, chwile później 756m, pewnie przez te anteny trochę ześwirował :)

Tak czy inaczej udało się! Zdobyliśmy szczyt Jawor :D
Pamiątkowe zdjęcia pod masztem:


A to jeszcze ja, szkoda że sam szczyt jest zarośnięty i nie ma stamtąd widoku na jezioro.

Kawałeczek dalej w dół dojechaliśmy do punktu widokowego i zatrzymaliśmy się tam na dłuższą przerwę.
Widoczek przez drzewa.

Nasze rowery też muszą odpocząć.

Widok na zaporę z góry.

I jeszcze raz nasze rowery.

No to dobra jedziemy dalej w dół ... ale nie ten z którego przyjechaliśmy :)
Zjeżdżamy na drugą stronę góry gdzie prowadzi ta droga a jest tam tylko stary i wielki ośrodek wczasowy o jakże oryginalnej nazwie "Jawor" :)
Zjazd oczywiście był bardzo szybki, zajęło to 5 - 10 minut :)
Pozwiedzaliśmy ośrodek i znaleźliśmy przystań gdzie następnego dnia wypożyczyliśmy żaglówkę.
Zjedliśmy też co nieco z ośrodkowego sklepu i ... trzeba wrócić do domu a droga jest tylko jedna. Więc podjeżdżamy pod szczyt Jawor po raz drugi :D
Co prawda omineliśmy kilkanaście ostatnich metrów z masztem ale udało się zdobyć szczyt ponownie. I znowu szybki zjazd z góry, musieliśmy trochę hamować dla zachowania bezpiecznych prędkości.
Wróciliśmy do ośrodka podobną trasą tyle że mijając zaporę dołem.

A po powrocie piwko dla uczczenia tego osiągnięcia :)
Kategoria z aparatem


Dane wyjazdu:
30.00 km 5.00 km teren
02:38 h 11.39 km/h:
Maks. pr.:57.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:600 m
Kalorie: kcal

270 Wycieczka w Bieszczady dzień 4 - poszukiwania przystani i ciężka trasa przez rzekę.

Środa, 17 sierpnia 2011 · dodano: 15.09.2011 | Komentarze 0

Dzień 4 mojej wycieczki z Basią w Bieszczady.
Koło południa udaliśmy się rowerami na poszukiwania przystani z żaglówkami w Polańczyku. Najpierw przystań Jawor z ostrym zjazdem w dól ale nie mieli ciekawej oferty. Następnie zjechaliśmy na sam koniec / dół ul Zdrojowej - tam też słabo i drogo. Zawróciliśmy i zatrzymaliśmy się przy parkingu z ładnym widokiem na zalew.

Pogoda była idealna, ludzie opalali się wszędzie.

Standardowo skleiłem też panoramę. Poniżej mała ...

... a klikając na miniaturkę duża.

I jeszcze raz wysepka (zwana małą lub zajęcza) w pionie. Ciekawa o tyle że dostępna tylko z łódki a chętnych nie brakowało.

Później jeszcze jedna przystań niedaleko ul Zdrojowej i pojechaliśmy dalej do przystani przy ośrodku Unitra.

I znowu panorama mała i duża.


Tutaj też cienko z wypożyczeniem żaglówki, pojechaliśmy więc zjeść i na chwilę do pensjonatu.
Po odpoczynku postanowiliśmy pojechać znowu nad zaporę ale nie asfaltem a jakimś szlakiem przez las który znaleźliśmy na mapie. Odbijał on od drogi asfaltowej w Kaliszczach i prowadził przez las od strony północno-zachodniej od asfaltu.
Z początku chwila błądzenia i jest, na początku długi i szybki asfaltowy zjazd z ostrymi zakrętami na końcu :) Później przy wjeździe do lasu pierwsza niespodzianka - przejazd przez strumyk. Ja przejechałem a Basia przeprowadziła jakimś małym mostkiem obok. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy co nas czeka dalej :)
A dalej błądziliśmy przy jakiejś polanie bo oznakowanie szlaków jest tragicznie oszczędne a ze względu na niewielu śmiałków ścieżki miejscami nie są w ogóle wydeptane. Po chwili znaleźliśmy błotnistą drogę ...

... i kilka metrów dalej kolejne przejście przez rzeczkę:

Właściwie to przejść tam nie było, musieliśmy skakać po wystających kamieniach prowadząc w wodzie rowery i czasami mocząc aż napęd :/ Tak to mniej więcej wyglądało:


Jak się okazało szlak ten prowadził wzdłuż rzeki i ciągle ją przecinał więc co chwile trzeba było kombinować.

Przejść takich było przynajmniej z 10 albo i 15 a każde następne jakby trudniejsze. Nie udało się uniknąć przemoczenia butów i ubrudzenia błotem wszystkiego co możliwe.
Kawałek dalej szlak wydawał się całkowicie urywać ginąć w zaroślach i błocie. Zatrzymaliśmy się więc na jedzonko i rozmyślania gdzie dalej. Myśleliśmy że obok na górce jest cywilizacja i droga więc Basia przeskoczyła rzekę i wdrapała się na górę żeby to sprawdzić.

Wróciła ucieszona mimo że żadnej cywilizacji nie wypatrzyła, po prostu fajnie się skakało :)

Jakoś przez chaszcze poszliśmy dalej i odnaleźliśmy prawidłową drogę. No i właśnie sporą część tego lasu rowery prowadziliśmy a nie jechaliśmy bo się nie dało :(
Gdzieś na jednej z ostatnich przepraw przez rzekę zatrzymałem się na kamieniach z rowerem i wykonując nie lada akrobacje wyciągnąłem aparat i zrobiłem takie oto ładne zdjęcie :)

Po długich zmaganiach las się skończył i doszliśmy do asfaltu gdzieś na dole Soliny. Wydawało się to strasznie długa i męcząca przeprawa a jak się potem okazało patrząc na mapę było to raptem 5 km a zeszło ze 3 godziny :)
Ubabrani błotem zaszliśmy na chwilę na deptak przy zaporze i wróciliśmy już asfaltem do pensjonatu w Polańczyku odpoczywać przed następnym dniem.
Kategoria z aparatem


Dane wyjazdu:
17.00 km 0.00 km teren
01:08 h 15.00 km/h:
Maks. pr.:59.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:320 m
Kalorie: 316 kcal

269 Wycieczka w Bieszczady dzień 3 - wieczorem nad zaporę

Wtorek, 16 sierpnia 2011 · dodano: 28.08.2011 | Komentarze 0

Dzień 3 wycieczki z Basią w Bieszczady, około godziny 13 dojechaliśmy do pensjonatu w Polańczyku. Trzeba się było rozpakować, zwiedzić pieszo okolicę, zjeść, i dopiero pod wieczór wsiedliśmy na rowery.
Jako że już się ściemniało pojechaliśmy najpierw po zapas baterii do lampek, w dół Polańczyka ulicą Zdrojową przy okazji osiągając w tym miejscu prędkość maksymalną 59,6 km/h. To jak dotąd największa liczba jaką widziałem na liczniku. Próbowałem jeszcze pedałować ale 60 nie udało się przekroczyć. Z powrotem pod górkę prędkość oscylowała dla odmiany około 8 km/h :)
Następnie skierowaliśmy się w stronę zapory jadąc asfaltem przez Podkaliszcze i Solinę. W Solinie na górce zatrzymaliśmy się zrobić te oto zdjęcie - lekko poruszone z braku statywu :/

Serpentynami w dół do deptaku i na zaporę. Jest duża i robi wrażenie ale w nocy nie było wiele widać, dlatego też nie ma więcej zdjęć z tego dnia ale będzie zapora za dnia :)
Pierwsze wrażenia z jazdy po górach pozytywne. Trzeba się opedałować pod górkę ale na minimalnym przełożeniu wszędzie da się podjechać, za to zjeżdżając z górki czeka nas przyjemna nagroda za podjazd :) No i w końcu mogłem wykorzystać pełen zakres przełożeń :)
Niebawem obszerniejsza relacja z nastepnego dnia, jak znajdę wolną chwilę :(
Kategoria z aparatem


Dane wyjazdu:
18.00 km 2.00 km teren
01:09 h 15.65 km/h:
Maks. pr.:28.80 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 95 m
Kalorie: 300 kcal

268 Wycieczka w Bieszczady dzień 1 - Lubartów

Niedziela, 14 sierpnia 2011 · dodano: 24.08.2011 | Komentarze 0

Nadszedł w końcu czas urlopu, wraz z przyjaciółką Basią wybraliśmy się z rowerami w Bieszczady nad Zalew Soliński. Jednak z braku wolnych noclegów dwa pierwsze dni spędziliśmy w moim rodzinnym mieście Lubartowie i okolicach. A tam poza zwiedzaniem starczyło nam czasu tylko na jedną krótką przejażdżkę rowerową. Do tego było już późno i się ściemniało więc nawet niema zdjęć :/
Załączam więc chociaż mapkę. Jak widać z oś. Kopernika pojechaliśmy pod pałac, przez park na "żydowską plażę" nad rzeką Wieprz. Tam czepiły się nas komary i inne owady więc wróciliśmy do pałacu, dalej przez centrum, mini rondo przy szpitalu i przez ładne pagórkowate tereny w Łucce. Niestety było już ciemno więc nie naoglądaliśmy się za wiele. Powrót główną ulicą przez miasto i to tyle bo było nam już chłodno. No ale zwiedzanie Lubartowa przez Basię zaliczone :)
Dzień 2 wyprawy to zwiedzanie Kazimierza Dolnego, Nałęczowa i Lublina ale bez rowerów więc nie będę się na ten temat tutaj rozpisywał i wklejał zdjęć.
Następny wpis to będzie dzień 3 (już w górach), ale to jak znajdę chwilę wolnego czasu.