JAVOR
Info
Ten rowerowy blog prowadzi javor z miasta Białystok. Mam przejechane 19800.00 km z czego 2354.50 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.32 km/h i się tym nie chwalę, bo i niema czym :)Więcej o mnie.
2014 2013 2012 2011 2010
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2014, Czerwiec1 - 0
- 2014, Maj18 - 0
- 2014, Kwiecień14 - 0
- 2014, Marzec18 - 0
- 2014, Luty13 - 0
- 2014, Styczeń9 - 0
- 2013, Grudzień9 - 0
- 2013, Listopad16 - 0
- 2013, Październik21 - 0
- 2013, Wrzesień17 - 1
- 2013, Sierpień22 - 23
- 2013, Lipiec24 - 12
- 2013, Czerwiec25 - 19
- 2013, Maj22 - 15
- 2013, Kwiecień20 - 9
- 2013, Marzec20 - 7
- 2013, Luty17 - 19
- 2013, Styczeń12 - 7
- 2012, Grudzień7 - 1
- 2012, Listopad20 - 1
- 2012, Październik22 - 5
- 2012, Wrzesień21 - 10
- 2012, Sierpień21 - 11
- 2012, Lipiec13 - 8
- 2012, Czerwiec23 - 12
- 2012, Maj19 - 19
- 2012, Kwiecień18 - 6
- 2012, Marzec22 - 7
- 2012, Luty22 - 4
- 2012, Styczeń26 - 28
- 2011, Grudzień20 - 3
- 2011, Listopad21 - 0
- 2011, Październik20 - 1
- 2011, Wrzesień25 - 8
- 2011, Sierpień21 - 10
- 2011, Lipiec22 - 10
- 2011, Czerwiec24 - 4
- 2011, Maj14 - 6
- 2011, Kwiecień19 - 12
- 2011, Marzec28 - 8
- 2011, Luty22 - 7
- 2011, Styczeń24 - 6
- 2010, Grudzień17 - 10
- 2010, Listopad20 - 2
- 2010, Październik23 - 3
- 2010, Wrzesień20 - 6
- 2010, Sierpień21 - 0
- 2010, Lipiec5 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
z aparatem
Dystans całkowity: | 6187.00 km (w terenie 1118.00 km; 18.07%) |
Czas w ruchu: | 338:35 |
Średnia prędkość: | 18.27 km/h |
Maksymalna prędkość: | 64.40 km/h |
Suma podjazdów: | 45949 m |
Maks. tętno maksymalne: | 178 (90 %) |
Maks. tętno średnie: | 148 (75 %) |
Suma kalorii: | 132753 kcal |
Liczba aktywności: | 115 |
Średnio na aktywność: | 53.80 km i 2h 56m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
92.00 km
33.00 km teren
04:50 h
19.03 km/h:
Maks. pr.:41.40 km/h
Temperatura:21.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:790 m
Kalorie: 3000 kcal
Rower:KELLYS SWING
885 Krzemianka, Cz. białostocka, Supraśl, Sowlany
Sobota, 17 maja 2014 · dodano: 02.06.2014 | Komentarze 0
W końcu nastał ciepły weekend więc chcieliśmy z Moniką nakręcić więcej kilometrów.Wymyśliłem że zrobimy pętle przez rezerwat Krzemianka, Zalew w Czarnej Białostockiej, Supraśl i Sowlany.
Wyjechaliśmy około godziny 12 przy temperaturze 23 stopni. Z Białegostoku drogą S8, przez Jurowce, Sochonie, Woroszyły...
Pole rzepaku:
Godzinę później byliśmy w rezerwacie, Monika po raz pierwszy.
To ja :)
A to tamtejsze widoczki:
Drzewo przewrócone z korzeniami.
Chwilę tam odpoczęliśmy i pojechaliśmy w stronę zalewu przez Karczmisko i Czarną Wieś Kościelną.
Przy drodze na drzewie wisiała przybita noga ... plastikowa.
Chwilę spędziliśmy nad zalewem i do czarnej na zapiekanki.
Najedzeni jedziemy leśnymi drogami do Supraśla przez Budzisk.
Tam po wielu leśnych kilometrach zaczynamy czuć zmęczenie i bolące tyłki.
W Supraślu zajeżdżamy na lody a tam przyczepił się jakiś wstawiony sportowy fotograf który to miał wrzucić do netu zdjęcie Moniki, także ja wrzucam też jego. Było już po jego imprezie i był lekko podpity ale sympatyczny :)
Dalej jedziemy przez krasny las i tam przez chwilę lekko pada, zaraz jednak przeszło i deszczowe chmury oglądamy z górek w Sowlanach.
A to jeszcze raz ja.
W Białymstoku mokro po deszczu więc nas w sumie oszczędził. Na koniec temperatura spadła do 18 stopni.
A tu jeszcze mapka.
Kategoria okolice Białegostoku, z aparatem
Dane wyjazdu:
25.00 km
9.00 km teren
01:17 h
19.48 km/h:
Maks. pr.:34.50 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:160 m
Kalorie: 900 kcal
Rower:KELLYS SWING
862 ruiny pałaców
Niedziela, 30 marca 2014 · dodano: 25.05.2014 | Komentarze 0
Niedzielna przejażdżka z Moniką w poszukiwaniu ruin pałaców w Niewodnicy i Lewickich.Pierwsze w Niewodnicy nie były super łatwe do znalezienia ale zapytaliśmy się ludzi i trafiliśmy.
Jeszcze nie wiosna a zieleń zaczyna się rozwijać. Z jednej strony to dobrze bo lepiej widać ruiny ale za to obrośnięte na zielono wyglądały by bardziej malowniczo.
Niewodnica:
A to ja jako ciasteczkowy potwór :) Objadam się markizami z lewiatana które są dobre i tanie, więc polecam wszystkim łasuchom :)
Następnie pojechaliśmy do Lewickich. Tam pałacyk stoi w środku wioski i nie sposób go nie znaleźć.
I to na tyle krótkiego wpisu, więcej szczegółów nie pamiętam.
Kategoria okolice Białegostoku, z aparatem
Dane wyjazdu:
33.00 km
30.00 km teren
01:55 h
17.22 km/h:
Maks. pr.:36.80 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:440 m
Kalorie: 1500 kcal
Rower:KELLYS SWING
768 Maraton w Supraślu
Niedziela, 15 września 2013 · dodano: 06.05.2014 | Komentarze 0
A oto i relacja z mojego pierwszego maratonu.Nie ciągnie mnie do ścigania ale trochę za namową Moniki zapisaliśmy się razem żeby spróbować jak to jest.
Zdecydowaliśmy się na półmaraton o dystansie 32km według organizatora i 33km według mojego licznika.
Na miejsce przywieźliśmy dupy samochodem żeby nie marnować cennej energii.
Dzień czy dwa wcześniej strasznie dużo padało ale trasa tylko miejscami była błotnista z jedną wielką kałuża do przejechania.
Temperatura 15 stopni. Na starcie jakieś 350 osób, 217 do półmaratonu, my ruszyliśmy spokojnie na samym końcu naszej grupy.
Powoli się rozpędzaliśmy i wyprzedzaliśmy kolejnych zawodników, utrzymując umiarkowane tempo. Po kilku kilometrach w puszczy okazało się że trasa biegnie trochę inaczej niż nasza próba kilka dni wcześniej - trochę bardziej górzystymi terenami. Było kilka takich podjazdów że nie mogłem uwierzyć że takie stromizny są w tej okolicy. Było ich może z 10 - ze 2 musiałem pokonać prowadząc ale większość zawodników musiała się tak ratować i to na większej ilości podjazdów.
Był też fajny zjazd z trudnym slalomem między pieńkami. Ogólnie ciekawa i trudna trasa ale słabo znam te tereny i nie wiem czy uda mi się ją ponownie odszukać.
Trzymałem się cały czas razem z Moniką choć może dałbym rade jechać troszkę szybciej, ale pucharu i tak by nie było więc nie było sensu :P
Wywrotek żadnych nie mieliśmy, awarii rowerów też. Pod koniec trasy przejeżdżając przez ogromną kałużę zamoczyłem jednego buta zanurzając całego w wodzie.
Trochę za późno obejrzeliśmy się że zaraz meta i mimo szybszego tempa dojechaliśmy nie całkiem zmęczeni.
Mój wynik w półmaratonie to:
1:55:35, Moniki 1:55:40 (najszybszy 1:15:06 a najwolniejszy 2:56:34)
Moje miejsce w pólmaratonie 136 z 217, a w swojej grupie wiekowej 32 z 46.
Monika 14 z 35 kobiet i 6 z 13 w swojej grupie.
No pucharów nie było ale liczyliśmy chociaż na dyplomy. Tych jednak nie dostaliśmy bo za długo odpoczywaliśmy w samochodzie i zaszliśmy jak już wszyscy się składali :)
Jakaś sklejanka zdjęć z netu:
Kategoria okolice Białegostoku, z aparatem
Dane wyjazdu:
25.00 km
15.00 km teren
01:22 h
18.29 km/h:
Maks. pr.:31.30 km/h
Temperatura:11.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:300 m
Kalorie: 800 kcal
Rower:KELLYS SWING
766 Badanie trasy maratonu
Wtorek, 10 września 2013 · dodano: 02.05.2014 | Komentarze 0
Do pracy autem ale za to wieczorem zdecydowaliśmy z Moniką że jedziemy do Supraśla przejechać się trasą maratonu na który to się zapisaliśmy :)Wydrukowaliśmy mapkę na wypadek gdyby trasa nie była jeszcze oznaczona, spakowaliśmy się i zanim dojechaliśmy na miejsce (autem) była godzina 19:30 i ciemno.
Ruszyliśmy na Podsupraśl i zgodnie z trasą w las. Oznaczeń trasy jeszcze nie było a mapka mało dokładna więc mimo starań błądziliśmy :) Pierwsze kilka km jechaliśmy po trasie, potem to już sam nie wiem którędy jechałem.
Duży pająk którego spotkaliśmy.
A to niewiele pomagająca nam mapa.
W rezultacie pod koniec trafiliśmy na asfalt do Krynek i wróciliśmy do auta, czyli zupełnie inaczej niż miał wyglądać koniec trasy :)
Mam nadzieję że na maratonie nie zabłądzimy :)
Kategoria okolice Białegostoku, z aparatem
Dane wyjazdu:
118.00 km
0.00 km teren
05:12 h
22.69 km/h:
Maks. pr.:37.30 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:620 m
Kalorie: 4000 kcal
Rower:Wyprawowy
764 Bielsk Podlaski
Niedziela, 8 września 2013 · dodano: 04.04.2014 | Komentarze 1
Niedzielne 100km, tym razem padło na Bielsk Podlaski.Mimo że samochodem przejeżdżałem tam wiele razy to rowerem jeszcze mnie tam nie było.
Wybrałem się wyprawówką zakładając że będzie sam asfalt. I był ale miejscami tak dziurawy że dupa bolała.
Zabrałem też ciuchy do sakw bo pogoda była niepewna więc miałem obciążenie około 5kg.
Wyjechałem o 9 rano i jechałem DK19 przez Zabłudów.
Dalej kierowałem się na Narew żeby zaliczyć tamtejszą gminę i nie jechać po głównej ruchliwej trasie.
Niebieska cerkiew w Narwi:
Walcząc z wiatrem dojeżdżam w końcu do Bielska Podlaskiego. Miasto nie małe, a nie znalazłem tam żadnego ciekawego kadru.
Nawet mają tam ścieżki rowerowe :)
Z Bielska wyjechałem kierując się na Stołowacz i Strable czyli znowu omijając główną trasę DK19.
Przerwa na szczocha w lesie.
Dalej przez Juchnowiec wracam na Białystok.
W domu jestem o godzinie 16 mocno zmęczony i z obolałym tyłkiem.
Temperatura rano to 15 stopni, a najwyżej skoczyła do 25.
Opis skromny bo dodaję ten wpis z półrocznym opóźnieniem :(
Kategoria okolice Białegostoku, z aparatem
Dane wyjazdu:
29.00 km
5.00 km teren
01:45 h
16.57 km/h:
Maks. pr.:35.40 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:210 m
Kalorie: 1000 kcal
Rower:KELLYS SWING
756 Praca, górki i magiczny przebieg rowerów
Wtorek, 27 sierpnia 2013 · dodano: 25.03.2014 | Komentarze 0
Rano standardowo do pracy z Moniką, 13 stopni ciepła.Wracając stopni 19, pojechaliśmy przez Sikorszczyzne i Klepacze zajeżdżając do tamtejszego lasu pośmigać po górkach :)
W Klepaczach mojemu fullowi wybiło 10 000 kilometrów! choć licznik zatrzymał się na 9999,9km.
Zatrzymałem się i robię zdjęcie pamiątkowe, a tu okazało się że jest jeszcze ciekawiej bo full Moniki w tym właśnie momencie miał 1111,1km!
Łącznie 11111 kilometrów!
A to ci heca :)
Kategoria do pracy i z powrotem, okolice Białegostoku, z aparatem
Dane wyjazdu:
94.00 km
35.00 km teren
04:49 h
19.52 km/h:
Maks. pr.:40.60 km/h
Temperatura:7.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:750 m
Kalorie: 3500 kcal
Rower:KELLYS SWING
754 Nocny Rower 2/2013
Sobota, 24 sierpnia 2013 · dodano: 16.03.2014 | Komentarze 0
Kolejny nocny rower :) Tym razem bez Moniki ale z Maćkiem (RamzyY). Dodatkowo niespodziewanie spotkałem dawnego znajomego z pracy (MF) oraz Marcina i Justynę. Łącznie było na początku 14 osób ale to końca dotrwało 11.Temperatura z poczatku o godzinie 21 wynosiła +10 stopni, później spadła bliżej +5 i chwilami bardzo marzłem.
Po przejechaniu miasta w kierunku Dojlid zaczęło się sporo off-roadu zaczynając od podmokłych terenów przy stawach Dojlidzkich. była tam jedna gleba kolegi MF i kawałek dalej jakaś dziewczyna przewróciła się do wielkiej błotnistej kałuży. Była w połowie mokra ale miała spodnie na zmianę i pojechała dalej. gdzieś tam też Maciek prawie zaliczył glebę i zamoczył jednego buta w kałuży.
Ogólnie kierowaliśmy się na Sokole przez zupełnie nie znane mi jeszcze tereny. Sporo lasu i jakieś wioski. Trasę zaznaczyłem na mapie jak pamiętałem ale brak tam kilku kilometrów więc coś sknociłem :).
W miejscowości Sokole miało być ognisko i standardowo szukanie geocasha. Z miejscem na ognisko coś nie grało ale skrzynka została odszukana na moście kolejowym. Potem wyskoczyliśmy w końcu na asfalt i tempo znacząco wzrosło. Jechaliśmy przez Żednię droga 686 i tuż przed skrzyżowaniem z drogą DK65 na Bobrowniki zatrzymaliśmy się na ognisko.
Trochę pojedliśmy, zagrzaliśmy się i niektórzy w końcu się wysuszyli.
Jedyne zdjęcie z tej nocy - ciemność i ognisko.
Jak ognisko zgasło i ruszyliśmy dalej zrobiło się mi niesamowicie zimno i mimo dobrego tempa przez kolejne leśne drogi długo nie mogłem się rozgrzać. Dalej jechaliśmy przez lasy do Cieliczanki i Supraśla. W Supraślu nad zalewem zatrzymała nas guma u jednego z uczestników, i to nie byle jaka bo wbił się solidny gwóźdź. Wspólna naprawa i zaraz ruszyliśmy w drogę do Białegostoku.
O tej porze już byłem zmęczony i zmarznięty, nawet podjazdy nie mogły mnie dobrze rozgrzać. W Ogrodniczkach dostaliśmy naklejki nocnego roweru. Dotarliśmy do Białego i zaczeliśmy się rozdzielać i rozjeżdżać każdy w swoje strony. W okolicach ul Branickiego kolega MF zaliczył glebę najeżdżając swoimi gładkimi oponami na niski krawężnik między ddr i chodnikiem, nie wypiął się ze spd ale nic mu się nie stało. Na koniec Maciek wpadł do mnie na herbatę, grzanki i się ogrzać przed dalsza jazda do Łap.
Start nocnego roweru to była godzina 21 a w domu byłem kilka minut po godzinie 4 rano :)
Mapka:
Kategoria okolice Białegostoku, z aparatem
Dane wyjazdu:
68.00 km
0.00 km teren
04:16 h
15.94 km/h:
Maks. pr.:57.60 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:900 m
Kalorie: 2700 kcal
Rower:Wyprawowy
746 Bieszczady dzień 8 - Svidnik, Barwinek, Komańcza
Sobota, 10 sierpnia 2013 · dodano: 09.03.2014 | Komentarze 1
To nasz ósmy i ostatni dzień wyprawy.Dzisiaj wracamy do Polski.
Wstaliśmy rano a nasz namiot nadal miał kształt namiotu, co znaczyło że naprawa taśmą, śledziami i sznurkiem wytrzymała.
Jednak namiot nie nadawał się już do ponownego rozłożenia.
A to rozpadające się kijki.
Sympatyczni gospodarze zaprosili nas na kawę i ciasteczka, a my zrewanżowaliśmy się polskimi batonikami.
Porozmawialiśmy chwilę z mamą Slavko, po czym wyruszyliśmy w kierunku polskiej granicy.
Od samego rana było gorąco - 28 stopni.
Ledwie wyjechaliśmy z miasteczka i znowu trzeba było dopompować oponę Moniki.
Dalej kierujemy się na Śvidnik, ale omijamy samo miasto wybierając szybszą drogę obwodnicą.
Fajna droga.
Na odcinku kilku kilometrów ciągnęły się takie oto rozpdające się barierki.
Kolejne górskie widoczki.
Gdzieś bliżej granicy trafiliśmy na słowacką wersję biedronki :)
Granica Polsko-Słowacka jak wiadomo przebiega szczytami górskimi. Zaczęły się więc spore podjazdy, a Monika stosowała dziwne triki żeby je pokonać.
Dalej jedziemy przez Nižný i Wyšný Komárnik i tam wydajemy ostatnie Euro na prowiant.
Czołg.
Ostatni podjazd i jesteśmy na przejściu granicznym w Barwinku.
A to ostatnie spojrzenie na słowację.
Robimy tam przerwę na jedzenie i wymianę dętki w Krossie Moniki bo dosyć już mamy jej ciągłego łatania i pompowania.
Batman na granicy :) Z powodu wcześniejszych upałów nie braliśmy żadnych bluz, a że zrobiło się chłodniej i czekał nas długi zjazd Monika założyła na siebie ręcznik.
Długie zjazdy na Barvinek i Tylawę. Tak zmarźliśmy, że zajechaliśmy tam do baru na ciepły posiłek.
Na Słowacji bardzo posmakowała nam Kofola, czyli napój gazowany o smaku coli, kawy i kwasu chlebowego w jednym. Wieziemy więc jedną butelkę do Polski, żeby Ania i Krzysiek też mogli jej spróbować.
Szybko wracamy do Komańczy przez wioski Daliowa i Jaśliska. Temperatura spadła już do 16 stopni, obok widać było deszczowe chmury, a my zmarźnięci pedałowaliśmy na maxa.
Do Komańczy dotarliśmy późnym wieczorem i przepakowaliśmy się do samochodu. Do Polańczyka dojechaliśmy na oparach paliwa gdyż jedyne dwie stacje, które napotkaliśmy były już zamknięte.
Było już tak późno, że nie szukaliśmy nawet noclegu, tylko zdecydowaliśmy że śpimy w samochodzie.
To nasz nocleg, a w tle szczyt Jawor :)
Ostatnia fotka na koniec wyprawy.
Zajeżdżamy jeszcze na tamy i wesołe miasteczko, po czym wracamy na Podlasie.
Podsumowując: Nie zrobiliśmy wiele kilometrów, ale było naprawdę fajnie.
Łącznie przejechaliśmy 360 kilometrów, pokonaliśmy 4545 metrów wzniesień, a czas jazdy rowerem to tylko 23 godziny i 27 minut.
Statystyki nie wyglądają imponująco, ale za to mieliśmy czas na kąpiele w rzekach i inne przyjemności :)
Pogoda nam dopisała, mój rower nie zawiódł ani razu, rowery Ani i Krzyśka też sprawiły się dobrze.
Najwięcej problemów było z rowerem Moniki, ale nie było to nic poważnego a tylko uchodzące z koła powietrze.
Wyprawa wszystkim bardzo się podobała, jej koszt to niecałe 400zł na głowę, z czego 150zł to paliwo.
Było tak fajnie, że napewno pojedziemy na kolejne :)
Mapka.
Kategoria z aparatem
Dane wyjazdu:
67.00 km
0.00 km teren
03:55 h
17.11 km/h:
Maks. pr.:48.60 km/h
Temperatura:34.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:375 m
Kalorie: 2600 kcal
Rower:Wyprawowy
745 Bieszczady dzień 7 - Bukovce, Nova Kelca, Strocin
Piątek, 9 sierpnia 2013 · dodano: 02.02.2014 | Komentarze 2
Rano obudziliśmy się i zauważyliśmy dużo ślimaków pełzających po naszym namiocie, były ogromne - długie i obślizgłe ....Musieliśmy szybko uciekać z namiotu, ponieważ było bardzo gorąco - 50 stopni na słońcu.
Około dziesiątej ruszyliśmy dalej przez Bukovce, gdzie zatrzymaliśmy się przy sklepie aby zrobić zakupy.
W całym sklepie 3 rodzaje soków i ogólnie bieda jak za komuny. Kupiliśmy tam prowiant i lody - bo było naprawdę gorąco.
Jedyne miasto po drodze to Stropkov, przejechaliśmy przez nie bez zatrzymywania się, ponieważ chcieliśmy dotrzeć do jeziora Vel'ka Domaša.
Jezioro jest długie na ok 14 km, a my planowaliśmy dojechać do jego początku, tam poszukać plaży żeby się wykąpać i jeszcze tego samego dnia chcieliśmy wracać do Polski.
Tu zaczyna się jezioro, ale jest ono mało zachęcające, więc jedziemy dalej szukać plaży.
Ciekawe drzewa przy jeziorze.
Dwa kilometry dalej znaleźliśmy zjazd na dziką plażę :)
Byliśmy głodni, spoceni i widok pierwszej napotkanej plaży bardzo nas ucieszył :), chcieliśmy tam zjeść ale najpierw postanowiliśmy wejść do wody....
no i...
jakby tu powiedzieć, plaża jakaś grząska, stopy nam się zapadały w ciepłym miękkim ni to piasku ni to błotku albo mule?:)
no dziwny ten słowacki piasek, ale co tam wchodzimy:)
jednak coś nam nadal nie pasowało, było tak grząsko że klapki Moniki zostawały w mule, ja dreptałem na bosaka, ale jakoś to słabo wyglądało...hmmmmm....
czyżby to nie piasek?? wtf?
i nagle doznajemy olśnienia - otóż po drugiej stronie drogi pasły się krowy :)
To nie piasek.... to gówniana plaża !
Jeść nam sie odechciało, nogi umyliśmy wodą do picia, co nas dodatkowo zmartwiło - bo nie wiadomo było kiedy uda nam się uzupełnić jej zapas.
Uciekaliśmy stamtąd czym prędzej w poszukiwaniu lepszego miejsca na kąpiel i posiłek.
A to znowu ja
Ładny widoczek.
Pokonywaliśmy bardzo stromą górę i dotarliśmy do turystycznej miejscowości Nová Kelča.
W pierwszym napotkanym barze wypiliśmy piwo, zjedliśmy lody i palacinky s džemom, šľahačkou a čokoládovým krémom (naleśniki z dżemem, bitą śmietaną i kremem czekoladowym).
Udało nam się znaleźć w końcu normalną plażę z turystami, piaskiem i wodą nadającą się do kąpieli (chyba!)
Ciekawy opuszczony kościółek.
Plaża, kempingi, dużo słońca i wody ciepłej jak zupa.
Po kąpieli zajechaliśmy do baru coś zjeść i napić się słowackiego piwa. Nie wiedząc co oznaczają dziwne słowa w menu wzięliśmy bezpieczną pizzę:).
Kosztowała nas ona 4 euro, czekaliśmy na nią długo a okazała się zwyczajnym biednym mrożonem gniotem...
Pizza nie załapała się na zdjęciu - może to i lepiej.
Najedzeni, napici i wykąpani zawróciliśmy w kierunku Polski.
Oczywiście dętka Moniki nas nie zawiodła i w miejscowości Miňovce musieliśmy ją znowu kleić :(
Ponownie przejeżdżamy przez miasto Stropkov, a to jest jeden z oddziałów słynnej marki Tesla.
Tym razem w Stropkovie skręciliśmy w nową trasę, gdyż chcieliśmy wracać przejściem granicznym W Barwinku.
Jedziemy przez Tisiniec i Duplin i rozglądamy się już za miejscem na rozbicie namiotu.
Nie było to takie proste, ponieważ mijaliśmy same odsłonięte pola, kombinowaliśmy więc gdzie tu sie schować żeby nikomu nie rzucać się w oczy.
Najpierw sprawdzaliśmy miejsce pod jakimś mostem ale wyglądało na uczęszczaną melinę.
Kolejne miejsce było osłonięte drzewami i krzewami - jednak znajdowało się przy bardzo ruchliwej i głośnej drodze.
Tymczasem zapadał już zmrok, a na horyzoncie widać było ulewę. Podjechaliśmy więc do następnej miejscowości Stročin, gdzie wypytywaliśmy miejscowych o możliwość rozbicia namiotu.
Po dwóch nieudanych próbach znaleźliśmy pod kościołem uprzejmą panią, która użyczyła nam miejsca w swoim ogrodzie.
Cała rodzina okazała się bardzo sympatyczna, niestety pamiętamy tylko imię najmłodszego synka - Slavko, który bardzo chciał nam pomagać przy rozkładaniu namiotu,
i byliśmy dla niego chyba atrakcją wieczoru. Mały nawijał nam o wichurze, która przeszła kilka godzin wcześniej, i w ogóle duuużo mówił:).
Namiot rozbijaliśmy już w ciemnościach, a na dodatek pałąk od głównej części naszego namiotu złamał sie w połowie i musieliśmy użyć niezbędnika w postaci szarej taśmy wzmocnionej śledziem.
Kolacja i bajzel w namiocie.
A to jeszcze kilka słowackich znaków drogowych, które urzekły nas szczegółowością grafiki :)
mapka:
Kategoria z aparatem
Dane wyjazdu:
47.00 km
0.00 km teren
02:46 h
16.99 km/h:
Maks. pr.:51.00 km/h
Temperatura:34.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:510 m
Kalorie: 1800 kcal
Rower:Wyprawowy
744 Bieszczady dzień 6 - Komańcza, Medzilaborce, Havaj, Staśkovce
Czwartek, 8 sierpnia 2013 · dodano: 09.01.2014 | Komentarze 0
Szóstego dnia postanowiliśmy mniej się obijać i w końcu trochę pojeździć:).Najpierw długie ustalenia co robimy, a że ile osób tyle różnych pomysłów, tak więc musieliśmy się podzielić.
Ja i Monika chcieliśmy popedałować na Słowację, ale że wypad ten musiał być dłuższy niż jeden dzień,
dlatego Ania postanowiła, że zostanie w Polańczyku z Krzyśkiem (który musiał pracować).
Dość późno się zebraliśmy i do Komańczy dotarliśmy samochodem ok. godziny 15:00.
Tam zrobiliśmy zakupy, wymieniliśmy walutę i o 16:00 ruszyliśmy rowerami w trasę.
W drodze do Radoszyc mijamy owieczki, które chowają się w cieniu - znów mamy 34 stopnie. Masakra.
W Radoszycach mamy przekroczyć granicę.
Jeszcze przed granicą zatrzymaliśmy się, żeby zrobić kilka fotek strumyka, przy którym znajduje sie cudowne źródełko.
Ku naszemu zaskoczeniu podjechał samochód z bagażnikiem pełnym 5 litrowych baniaków. W wodę z tego źródełka zaopatrują sie okoliczne wsie, wykorzystując ją do picia, gotowania, prania itp. Od pana, który akurat pobierał wodę usłyszeliśmy historię o uzdrowieniach.
Żeby dojechać do granicy pokonaliśmy przełęcz o wysokości 680 m n.p.m.
To ja.
Po stronie słowackiej zaczęły się świetne zjazdy oraz zachwycające widoki, a także lepsza nawierzchnia :) Sama przyjemność.
A tutaj pierwsza większa miejscowość - Medzilaborce.
Warte uwagi są znaki drogowe, wykonane z o wiele większą szczegółowością niż w Polsce:)
Przy wyjeździe z miasta rower Moniki znowu złapał gumę - tym razem wbiła się jakaś duża drzazga.
Czym prędzej zakleiliśmy dziurę bo było już późno i chcieliśmy jak najszybciej znaleźć miejsce na nocleg.
Miejscowość Havaj. Droga z wieloma podjazdami i pod wiatr.
Dalej jechaliśmy przez Makovce, a na nocleg zjechaliśmy z zaplanowanej trasy, ponieważ zaczynało się ściemniać.
Najpierw szukaliśmy miejsca na dziko, ale jakoś słabo było z takimi miejscówkami, dlatego jechaliśmy dalej i w ten sposób trafiliśmy do miejscowości Staśkovce.
Jak wytłumaczyć Słowakom że chcemy gdzieś rozbić namiot?
Trudno ich zrozumieć, a i oni nie bardzo wiedzieli o co nam chodzi, choć machaliśmy rękami i rysowaliśmy namiot w powietrzu:).
Po wielkich trudach dowiedzieliśmy się, że namiot to po ichniemu jest STAN.
O miejsce na rozbicie namiotu zapytał starostę miasteczka jakiś uprzejmy młody człowiek, bo sami ni w ząb nie dalibyśmy rady się z nikim dogadać:)
Starosta zaproponował nam dwa miejsca do wyboru: plac przy cerkwi i cmentarzu :) oraz boisko futbolowe na obrzeżach miasta.
Wybraliśmy boisko, tym bardziej że nieopodal płynęła rzeka, w której można się było umyć. Namiot rozbiliśmy standardowo o zmroku. Mocno się ze wszystkim śpieszyliśmy i ponownie niema nawet zdjęć z miejsca noclegu.
A tu mapka, brakuje 2km ale nie mam głowy gdzie one się podziały :)
Kategoria z aparatem