JAVOR
Info

Więcej o mnie.

2014





Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2014, Czerwiec1 - 0
- 2014, Maj18 - 0
- 2014, Kwiecień14 - 0
- 2014, Marzec18 - 0
- 2014, Luty13 - 0
- 2014, Styczeń9 - 0
- 2013, Grudzień9 - 0
- 2013, Listopad16 - 0
- 2013, Październik21 - 0
- 2013, Wrzesień17 - 1
- 2013, Sierpień22 - 23
- 2013, Lipiec24 - 12
- 2013, Czerwiec25 - 19
- 2013, Maj22 - 15
- 2013, Kwiecień20 - 9
- 2013, Marzec20 - 7
- 2013, Luty17 - 19
- 2013, Styczeń12 - 7
- 2012, Grudzień7 - 1
- 2012, Listopad20 - 1
- 2012, Październik22 - 5
- 2012, Wrzesień21 - 10
- 2012, Sierpień21 - 11
- 2012, Lipiec13 - 8
- 2012, Czerwiec23 - 12
- 2012, Maj19 - 19
- 2012, Kwiecień18 - 6
- 2012, Marzec22 - 7
- 2012, Luty22 - 4
- 2012, Styczeń26 - 28
- 2011, Grudzień20 - 3
- 2011, Listopad21 - 0
- 2011, Październik20 - 1
- 2011, Wrzesień25 - 8
- 2011, Sierpień21 - 10
- 2011, Lipiec22 - 10
- 2011, Czerwiec24 - 4
- 2011, Maj14 - 6
- 2011, Kwiecień19 - 12
- 2011, Marzec28 - 8
- 2011, Luty22 - 7
- 2011, Styczeń24 - 6
- 2010, Grudzień17 - 10
- 2010, Listopad20 - 2
- 2010, Październik23 - 3
- 2010, Wrzesień20 - 6
- 2010, Sierpień21 - 0
- 2010, Lipiec5 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
z aparatem
Dystans całkowity: | 6187.00 km (w terenie 1118.00 km; 18.07%) |
Czas w ruchu: | 338:35 |
Średnia prędkość: | 18.27 km/h |
Maksymalna prędkość: | 64.40 km/h |
Suma podjazdów: | 45949 m |
Maks. tętno maksymalne: | 178 (90 %) |
Maks. tętno średnie: | 148 (75 %) |
Suma kalorii: | 132753 kcal |
Liczba aktywności: | 115 |
Średnio na aktywność: | 53.80 km i 2h 56m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
30.00 km
5.00 km teren
02:38 h
11.39 km/h:
Maks. pr.:57.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:600 m
Kalorie: kcal
Rower:KELLYS SWING
270 Wycieczka w Bieszczady dzień 4 - poszukiwania przystani i ciężka trasa przez rzekę.
Środa, 17 sierpnia 2011 · dodano: 15.09.2011 | Komentarze 0
Dzień 4 mojej wycieczki z Basią w Bieszczady.Koło południa udaliśmy się rowerami na poszukiwania przystani z żaglówkami w Polańczyku. Najpierw przystań Jawor z ostrym zjazdem w dól ale nie mieli ciekawej oferty. Następnie zjechaliśmy na sam koniec / dół ul Zdrojowej - tam też słabo i drogo. Zawróciliśmy i zatrzymaliśmy się przy parkingu z ładnym widokiem na zalew.

Pogoda była idealna, ludzie opalali się wszędzie.

Standardowo skleiłem też panoramę. Poniżej mała ...

... a klikając na miniaturkę duża.

I jeszcze raz wysepka (zwana małą lub zajęcza) w pionie. Ciekawa o tyle że dostępna tylko z łódki a chętnych nie brakowało.

Później jeszcze jedna przystań niedaleko ul Zdrojowej i pojechaliśmy dalej do przystani przy ośrodku Unitra.

I znowu panorama mała i duża.


Tutaj też cienko z wypożyczeniem żaglówki, pojechaliśmy więc zjeść i na chwilę do pensjonatu.
Po odpoczynku postanowiliśmy pojechać znowu nad zaporę ale nie asfaltem a jakimś szlakiem przez las który znaleźliśmy na mapie. Odbijał on od drogi asfaltowej w Kaliszczach i prowadził przez las od strony północno-zachodniej od asfaltu.
Z początku chwila błądzenia i jest, na początku długi i szybki asfaltowy zjazd z ostrymi zakrętami na końcu :) Później przy wjeździe do lasu pierwsza niespodzianka - przejazd przez strumyk. Ja przejechałem a Basia przeprowadziła jakimś małym mostkiem obok. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy co nas czeka dalej :)
A dalej błądziliśmy przy jakiejś polanie bo oznakowanie szlaków jest tragicznie oszczędne a ze względu na niewielu śmiałków ścieżki miejscami nie są w ogóle wydeptane. Po chwili znaleźliśmy błotnistą drogę ...

... i kilka metrów dalej kolejne przejście przez rzeczkę:

Właściwie to przejść tam nie było, musieliśmy skakać po wystających kamieniach prowadząc w wodzie rowery i czasami mocząc aż napęd :/ Tak to mniej więcej wyglądało:


Jak się okazało szlak ten prowadził wzdłuż rzeki i ciągle ją przecinał więc co chwile trzeba było kombinować.

Przejść takich było przynajmniej z 10 albo i 15 a każde następne jakby trudniejsze. Nie udało się uniknąć przemoczenia butów i ubrudzenia błotem wszystkiego co możliwe.
Kawałek dalej szlak wydawał się całkowicie urywać ginąć w zaroślach i błocie. Zatrzymaliśmy się więc na jedzonko i rozmyślania gdzie dalej. Myśleliśmy że obok na górce jest cywilizacja i droga więc Basia przeskoczyła rzekę i wdrapała się na górę żeby to sprawdzić.

Wróciła ucieszona mimo że żadnej cywilizacji nie wypatrzyła, po prostu fajnie się skakało :)

Jakoś przez chaszcze poszliśmy dalej i odnaleźliśmy prawidłową drogę. No i właśnie sporą część tego lasu rowery prowadziliśmy a nie jechaliśmy bo się nie dało :(
Gdzieś na jednej z ostatnich przepraw przez rzekę zatrzymałem się na kamieniach z rowerem i wykonując nie lada akrobacje wyciągnąłem aparat i zrobiłem takie oto ładne zdjęcie :)

Po długich zmaganiach las się skończył i doszliśmy do asfaltu gdzieś na dole Soliny. Wydawało się to strasznie długa i męcząca przeprawa a jak się potem okazało patrząc na mapę było to raptem 5 km a zeszło ze 3 godziny :)
Ubabrani błotem zaszliśmy na chwilę na deptak przy zaporze i wróciliśmy już asfaltem do pensjonatu w Polańczyku odpoczywać przed następnym dniem.
Kategoria z aparatem
Dane wyjazdu:
17.00 km
0.00 km teren
01:08 h
15.00 km/h:
Maks. pr.:59.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:320 m
Kalorie: 316 kcal
Rower:KELLYS SWING
269 Wycieczka w Bieszczady dzień 3 - wieczorem nad zaporę
Wtorek, 16 sierpnia 2011 · dodano: 28.08.2011 | Komentarze 0
Dzień 3 wycieczki z Basią w Bieszczady, około godziny 13 dojechaliśmy do pensjonatu w Polańczyku. Trzeba się było rozpakować, zwiedzić pieszo okolicę, zjeść, i dopiero pod wieczór wsiedliśmy na rowery.Jako że już się ściemniało pojechaliśmy najpierw po zapas baterii do lampek, w dół Polańczyka ulicą Zdrojową przy okazji osiągając w tym miejscu prędkość maksymalną 59,6 km/h. To jak dotąd największa liczba jaką widziałem na liczniku. Próbowałem jeszcze pedałować ale 60 nie udało się przekroczyć. Z powrotem pod górkę prędkość oscylowała dla odmiany około 8 km/h :)
Następnie skierowaliśmy się w stronę zapory jadąc asfaltem przez Podkaliszcze i Solinę. W Solinie na górce zatrzymaliśmy się zrobić te oto zdjęcie - lekko poruszone z braku statywu :/

Serpentynami w dół do deptaku i na zaporę. Jest duża i robi wrażenie ale w nocy nie było wiele widać, dlatego też nie ma więcej zdjęć z tego dnia ale będzie zapora za dnia :)
Pierwsze wrażenia z jazdy po górach pozytywne. Trzeba się opedałować pod górkę ale na minimalnym przełożeniu wszędzie da się podjechać, za to zjeżdżając z górki czeka nas przyjemna nagroda za podjazd :) No i w końcu mogłem wykorzystać pełen zakres przełożeń :)
Niebawem obszerniejsza relacja z nastepnego dnia, jak znajdę wolną chwilę :(
Kategoria z aparatem
Dane wyjazdu:
50.00 km
3.00 km teren
02:44 h
18.29 km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:155 m
Kalorie: kcal
Rower:Kross Hexagon v2
262 Do Firleja, Kocka i rozwalona piasta.
Niedziela, 7 sierpnia 2011 · dodano: 13.08.2011 | Komentarze 0
Weekend w Lubartowie, wziąłem starego krossa i wybrałem się z młodszym bratem na przejażdżkę.Trzeba było dokręcić piastę, dokręciłem, wziąłem ze sobą klucze i pojechaliśmy.
Najpierw nad jeziorko do firleja przez Przypisówkę, jechało się przyjemnie i szybko bo z wiatrem.
Z piasty wydobywały się przeraźliwe trzaski ale co tam, da się jechać :)
Jezioro firlej objechaliśmy prawie dookoła, a jest to najbardziej tłoczne jeziorko jakie znam.
Widać to na zdjęciu, oto najbardziej oblegana plaża i jest tam masa kolorowych ludzików :)
A żeby dopchać się tam do wody trzeba się chyba rozpychać łokciami :)

A tutaj szerszy widok na jeziorko z mniej obleganego miejsca.
wersja mała:

... a tu trzeba kliknąć i bedzie duża:

A tutaj jakieś kajaczki z tłoczną plażą w tle :)

Objeżdżając dookoła jezioro zrobiliśmy chwilowy postój, pech chciał że zatrzymałem się i postawiłem nogę idealnie w mrowisku :)
Skutkiem tego już po kilku sekundach była cała noga w mrówkach :)
Dalej przez wioskę firlej wyjechaliśmy na drogę krajową nr 19 w stronę Kocka. Dojechaliśmy do budowanej obwodnicy Kocka i musieliśmy ją przetestować, a kierowcy aut tylko patrzyli z zazdrością :)

Na moście nad rzeką wieprz zatrzymaliśmy się na kilka fotek:

Tutaj widać już w oddali Kock.

a tu takie nie wiadomo co czyli studzienka i bokehy :P

A to mój brat dzielnie pedałujący ze mną:

i jeszcze takie:

Przejechaliśmy prawie całą obwodnicę i skręciliśmy do Kocka, tam do biedronki po wodę i pizze.
A to kościół w kocku:

Wyruszyliśmy w drogę powrotną, tym razem aktualną trasą 19 a nie obwodnicą. Od razu za Kockiem mijaliśmy wypadek samochodowy ale bez ofiar.
kawałek dalej koło w moim rowerze coraz słabiej się obracało, znowu się poluzowała piasta i już zaczynała spadać z łożysk.
Postój na dokręcenie i ... nie da się jechać :/ Oczywiście nie mając klucza do wolnobiegu dokręcałem tylko kontrę z drugiej strony aż w końcu docisnąłem wolnobieg do ramy.
Tak więc trzeba było jednak poluzować i jechać tak jak jest. Piasta skakała między łożyskami, koło latało na boki aż ocierało o ramę, było ciężko i głośno trzaskało :D
Dojechaliśmy do firleja i już zwątpiłem że da się jechać dalej, koło co chwilę się blokowało a do domu jeszcze 11km.
Zamieniłem się rowerami z bratem i on próbował jako że jest lżejszy. Z początku było lepiej potem znowu kupa i wymiękł.
Potem znowu jadę ja i nagle grzechotanie i skakanie ustało, znowu jedzie się gładko ale ciężko. Co się stało? łożyska się rozjechały na boki, piasta z nich spadła i jechałem bez łożysk drąc metalem o metal.
Hałas był przy tym jak przy hamującym pociągu i wzbudzałem nie małe zainteresowanie wśród innych ludzi :D
Dotoczyłem się tak ponad 7km do domu i byłem zmęczony i zgrzany jak po maratonie - jednak łożyska warto mieć, lżej się jeździ :)
Kółko Tata zawiózł do reanimacji i ponoć już na mnie czeka z nową piastą.
Kategoria z aparatem
Dane wyjazdu:
101.00 km
11.00 km teren
04:40 h
21.64 km/h:
Maks. pr.:45.50 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:580 m
Kalorie: 1855 kcal
Rower:KELLYS SWING
251 Narew, Tykocin i mokra wpadka :)
Niedziela, 24 lipca 2011 · dodano: 24.07.2011 | Komentarze 4
Niedziela, po południu miało padać więc w końcu była motywacja żeby ruszyć na wycieczkę razem ze słońcem. Pobudka o 4:00, wyjechałem o 5:05 i było zimno bo tylko 10 stopni. Słońce mnie wyprzedziło i świeciło już kawałek nad horyzontem, do tego były ładne mgiełki, dobre to fotografowania. Tak więc pierwsze zdjęcia wyjątkowo już na moim osiedlu:

I następne z miastem w tle, raptem kilometr dalej :)

Z Białegostoku wyjechałem ulicą ks. Jerzego Popiełuszki. Na drogach o tej porze było niemal pusto. Kawałek dalej mostek nad Horodnianką:

W powietrzu było pełno wilgoci, uczyniła moje hamulce tak głośnymi że budziłem wszystkich w pobliżu przy każdym hamowaniu. Ale wilgoć ładnie wygląda w obiektywie :)


Przez Rogowo-kol., Konowały i Śliwno dojechałem do kładki przez Narew około godziny 6:35 czyli szybko.
Z początku wszystko szło dobrze, tutaj rowerek na drugiej już tratwie napędzanej siłą mięśni:

I znowu wilgoć, tym razem sinusoidalna :P

Natura vs technologia :)

A kładka była długa, zawiła i ładna:

Dotarłem do wieży widokowej i standardowo zabrałem się tam za jedzenie.
Waniewo, czyli druga strona rzeki - tam właśnie zmierzam.

Po drodze jakieś ciekawe drzewo ...

... i niespodzianka, zapadnięte i zalane wejście na przedostatnią tratwę.

Tam gdzie powinienem stawiać nogi pływały sobie rybki:

Nie było łatwo iść po barierce i wciągnąć z takiej pozycji rower na tratwę ale się udało. Całe obręcze jednak pływały w wodzie i nie wiem czy nie rozjechałem jakiejś rybki :P
Jednak jak się zaraz okazało najciekawsze czekało mnie na ostatniej tratwie. Otóż za nią nie było kładki, zepsuła się :(

No ale kurcze zostało może 30m do brzegu, widzę dno, więc może udałoby się przejść z rowerem nad głową?
Chwila zastanowienia i ...

Tak więc szkoda mi było utopić rower i aparat więc postanowiłem jednak zawrócić i pojechać do Tykocina przez Choroszcz nakładając sporo kilometrów :( Najpierw jednak siedziałem z pół godziny i się suszyłem.
Później znowu kładka z rybkami, tym razem zdejmując rower z tratwy tylne koło wpadło po oś w wodę i cały napęd mokry ... kurcze. Potem już było łatwo, w Choroszczy zatrzymałem się na smarowanie łańcucha i fotkę kościoła (nic ciekawszego tam nie znalazłem).

Dalej przez Złotorię, tam też nie było co fotografować poza bocianami.

A kawałek dalej trafiłem ładny widoczek z krówkami.

O 10:30 dojechałem w końcu do Tykocina, choć tam mają chyba inną strefę czasową :)

A to całość kościoła:

Oraz jakiś pomnik:

I milutki kotek :)

Centrum jednak aktualnie jest całe rozkopane więc nie jest tam za ciekawie.
Zajechałem też to odbudowywanego zamku. Część już jest ale to jeszcze nie wszystko.

Chwilę się pokręciłem, zjadłem, wypiłem i ruszyłem dalej. Trasa powrotna trochę inna: za Siekierkami odbiłem w lewo i przejechałem Narew po jakiejś zaporze a dokładniej był to "jaz". Nie słyszałem wcześniej takiej nazwy :P

Dalej dojechałem do wioski o jakże fajnej nazwie ...

A na koniec postanowiłem poszukać masztów radiowych które widziałem już z bardzo daleka. Trochę kombinowania znalazłem gdzieś między wioskami Krynice i Obrubniki:

Jako że jednak na chwilę zaczęło mżyć, nie jechałem już pod same maszty. Zawróciłem i wracałem przez Dobrzyniewo Duże, Dobrzyniewo kościelne (gdzie przebijałem się przez odpust), Dobrzyniewo Fabryczne i Fasty. Jeszcze troszkę na około do domu i wyszło 101km zamiast planowanych 75km. Wszystko przez tą kładkę której nie było. No i zapomniałem wspomnieć, droga od Tykocina była pod wiatr który stał się bardzo silny przed deszczem - to była męczarnia. W domu byłem o 13:50 - zdarzało się że dopiero wyjeżdżałem o tej godzinie na większe wycieczki :P
Kategoria okolice Białegostoku, po Białymstoku ..., z aparatem
Dane wyjazdu:
60.00 km
13.00 km teren
03:40 h
16.36 km/h:
Maks. pr.:54.80 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:550 m
Kalorie: 1060 kcal
Rower:KELLYS SWING
247 Niedzielny wypad do Supraśla
Niedziela, 17 lipca 2011 · dodano: 19.07.2011 | Komentarze 0
Wybrałem się z Basią na niedzielną przejażdżkę. miała się zacząć o 10, później o 11 a w rezultacie ruszyliśmy chwilę przed 12 ... w końcu niedziela to leniwy dzień :)Pogoda była piękna więc chcieliśmy wleźć gdzieś do wody ale jakoś taka zimna była ta woda w Supraślu, więc ostatecznie tylko chwilę wylegiwaliśmy się na plaży :) Do Supraśla przejechaliśmy przez puszczę a tam Basia zabrała mi aparat i zrobiła ładne zdjęcia motyla pijącego nektar.


A to ja w moim hełmie :)

W Supraślu po opalaniu się zjedliśmy w końcu po gofrze z bitą śmietaną i owocami a nie łatwo tam takiego kupić, trzeba trafić żeby mieli owoce i odstać swoje w zawsze długiej kolejce. Po tej przerwie ruszyliśmy w stronę Białegostoku, a przerwy robiliśmy długie i tempo było tego dnia relaksacyjne :)

W Białym zajechaliśmy do lasu Pietrasze zjechać z górki trasą z hopkami. Było na tyle fajnie że jeden zjazd nie wystarczył :D
Wycieczka zakończyła się około 20 czyli 3g40m jazdy i drugie tyle przerw, ale po co się śpieszyć jak można opalać się na piasku :)
Kategoria okolice Białegostoku, po Białymstoku ..., z aparatem
Dane wyjazdu:
150.00 km
4.00 km teren
07:00 h
21.43 km/h:
Maks. pr.:40.40 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1310 m
Kalorie: 2781 kcal
Rower:KELLYS SWING
241 Do granicy Białoruskiej, rekord 150km
Niedziela, 10 lipca 2011 · dodano: 11.07.2011 | Komentarze 2
Dużo zdjęć więc cierpliwości kto ma wolny internet :)Na niedzielę zaplanowałem sobie sporą wycieczkę. Opcje były dwie, wybrałem dojechanie z Białegostoku do Białoruskiej granicy w pobliżu miejscowości Krynki czyli ponad 110km. Plan był wyjechać około godziny 8 ale pech chciał że w sobotę kolega robił parapetówkę i skończyła się o 3 w nocy :) Mocno nie wyspany i nie wypoczęty zamiast o 7 wstałem o 9, szybkie jedzenie, pakowanie i wyjechałem o 10:15.
Pogoda była piękna, zero chmurek i cieplutko. Z początku czułem zmęczenie mięśni po poprzednich dniach jazdy ale jakoś szybko o nim zapomniałem. Przez Białystok przejechałem obwodówką i potem standardowo w stronę Supraśla ładną asfaltową ścieżką przez puszczę.

W Supraślu zatrzymałem się tylko na chwilkę, zrobiłem panoramę i pojechałem dalej. Po kliknięciu w miniaturkę duża wersja panoramy.

A tu mała i z tego powodu słaba :)

Zaraz za Supraślem leży sporawy pień, tyle razy go mijałem aż w końcu nadszedł czas poczytać co to jest. A więc poniżej zdjęcie edukacyjne :)

A tu w rzeczony pień ale nie w całej okazałości bo jest naprawdę długi.

Do tego miejsca trasę już znałem, dalej mnie jeszcze nie było ale trasa prosta jak w mordę strzelił więc nie martwiłem się że zabłądzę. Miałem tylko nadzieję że dalej będzie może bardziej płaski teren ... oczywiście nie był. Mnóstwo pagórków mniejszych i większych, na niektóre ciężko podjechać a z innych osiągałem prędkość maksymalną 40km/h samą tylko siłą grawitacji :) Przed następną wioską Sokołda minąłem tabliczkę strefy nadgranicznej ale to zmyłka, jeszcze sporo km do granicy.

W wiosce do sklepu po kolejne pół litra wody i jazda dalej. Jechałem tak sobie i się trochę wkurzałem na jakość asfaltu, sporo było nierówności na brzegach jezdni i sam asfalt miał w sobie bardzo duże i nierówne kamienie więc miejscami nowe gładkie oponki niewiele pomagały. Ale jak asfalt był gładki płynąłem jak po maśle i słyszałem tylko wiatr, łańcuch i odgłosy z lasu. Niestety też czasami z wielkim hukiem i szumem opon zapierdzielały samochody psując ten spokojny klimat.
Gdzieś dalej mijałem taki znak ... czyżby już blisko? Nie, kolejna zmyłka :P

Od czasu do czasu zatrzymywałem się w cieniu drzew na małe co nieco i kilka łyków wody. A żar był niezły bo w najgorętszym momencie licznik pokazywał 30 stopni :)

Gdzieś kolejne kilometry dalej zobaczyłem w polu małą wieżę obserwacyjną, chwila zastanowienia i przedzierałem się do niej przez zarośniętą polną drogę z kamiennymi przeszkodami. A jak już się zatrzymałem i wygrzebałem aparat to i więcej fotek zrobiłem:



A to ta wieża, musiałem sporo badyli udeptać żeby się do niej dostać i co mnie czekało na górze w nagrodę? Nic, zupełnie nieciekawy widok na zdjęcia :(

Więc jeszcze jedno zdjęcie w tym miejscu i jadę dalej.

Trochę asfaltu dalej zatrzymałem się zrobić drugą panoramę.
Duża (rozdzielczość na miniaturce oszukuje):

I mała:

Jak się okazało było to już niedaleko Krynek więc niedługo po tym dojechałem na miejsce.

W centrum pytanie o drogę którędy do granicy i jadę dalej. Po drodze ładne drzewko i chmury których nie mogłem ominąć:

I po kilku minutach byłem u celu wyprawy. Pas graniczny, zwykła brama, kamera i nikogo kto by tego pilnował.

No i najważniejsze zdjęcie pamiątkowe ze mną :)

A tu jeszcze duża wersja bo te małe są takie małe ... :P

No to można wracać.
W centrum Krynek zatrzymałem się kupić Powerade i miejscową wodę Krynke którą pani przy kasie zapomniał mi policzyć :) A może miejscowa to za darmo? :P Siadłem w małym parku po środku wielkiego ronda które jest centrum tej miejscowości, zjadłem kanapkę, napiłem się i nasmarowałem łańcuch. Dziwne ale kupiłem smarowidło Finish Line Wax na suche warunki i jest tak rzadki że 50km po nasmarowaniu łańcuch zaczyna już wydawać niepożądane odgłosy.
Na pożegnanie jeszcze dwa zdjęcia Krynek z oddali.


Droga powrotna dokładnie taka sama więc nie będę się rozpisywał, zajechałem jednak po drodze w jedno miejsce o dziwnej nazwie której nie pamiętam. Był to jakby skansen leśniczy ... sam nie wiem ale było ładne źródełko :)


Dalej gdzieś po drodze znowu zakupy wody i tigera na czarną godzinę. Chwilami już czułem jakbym mógł mieć problem z dojechaniem do domu ale pedałowałem dalej.
W Supraślu mała przerwa nad rzeczką, słabo się już jechało więc wypiłem tigera niewiedząc co się po nim stanie ... jeszcze nigdy nie piłem takich świństw w czasie jazdy rowerem. Po kilkudziesięciu minutach kofeina zaczęła działać i jakoś tak znowu dobrze się jechało. Wyprzedzałem wszystkich na ścieżce mimo że na liczniku miałem już blisko 100km, nawet siodełko przestało uwierać :) Będąc już w Białymstoku postanowiłem ze skoro tak dobrze się jedzie to pojadę trochę na około przez miasto żeby dobić do 120km.
W końcu wróciłem do domu (18:40), w ciągu 15 minut się napiłem coś zjadłem i wymyśliłem że skoro jeszcze mam siły to co będę siedział? Może uda się nazbierać 150km :D
Wylazłem więc ponownie i pedałowałem po mieście zbierając kolejne kilometry. Stopniowo już jednak opadając z sił. Pewnie tiger przestawał już działać. Coraz to wolniej ale jednak dotoczyłem się do domu ustanawiając mój nowy rekord :D

Chociaż jak stanąłem pod klatką to miałem miękkie nogi i zastanawiałem się czy wniosę rower na 4 piętro ... udało się :) A było to około 20:50. Cały dzień na rowerze w upale, wypiłem łącznie ze 4 litry płynów i według licznika spaliłem 2700 calorii. Prędkość średnia wyszła jak na mnie i tak długą wycieczkę bardzo dobra, wcześniej bywało gorzej i stopniowo opadałem z sił. Ten rekord chyba nie szybko pobiję ale kiedyś to się stanie :)
To chyba na tyle z tej wycieczki :)
Kategoria okolice Białegostoku, po Białymstoku ..., z aparatem
Dane wyjazdu:
27.00 km
0.00 km teren
01:28 h
18.41 km/h:
Maks. pr.:30.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:190 m
Kalorie: 370 kcal
Rower:KELLYS SWING
240 jazda po nowe opony, zakładanie i test
Sobota, 9 lipca 2011 · dodano: 10.07.2011 | Komentarze 1
Jako że na niedzielę planowałem większą asfaltową przejażdżkę pomyślałem że czas kupić jakieś slicki albo semi-slicki do mojego rowerku. Pojechałem więc z rana do sklepów. Najpierw peleton i ale nic ciekawego nie mieli, później olympic sport, mieli jako takie ale jednak nie o co chciałem. Następnie oba sklepy sprint i też nic ciekawego z takich oponek. Dopiero w mistralu na ul Bema znalazłem jedną z interesujących mnie opon czyli Kenda Khan 1.95 z ładnym gładkim środkiem ... nie mając więc czasu kupiłem je :) Ważą po 750g zamiast 500g jak poprzednie ale i tak lżej się jedzie niż na tamtych traktorowych, i jak cicho! Słychać tylko wiatr i łańcuch. Podmieniałem je wiele godzin no ale musiało być porządnie i sterylnie czysto w środku opony :)
Po skończonej robocie krótki test i ... było cicho, więcej się zobaczy jutro w niedzielę (czyli dzisiaj). Relacja z dzisiaj będzie jutro, nie wyrabiam z czasem :P
Kategoria po Białymstoku ..., z aparatem
Dane wyjazdu:
32.00 km
1.00 km teren
01:36 h
20.00 km/h:
Maks. pr.:36.70 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 85 m
Kalorie: 580 kcal
Rower:KELLYS SWING
235 Deszczowe XVIII Święto Roweru
Niedziela, 3 lipca 2011 · dodano: 05.07.2011 | Komentarze 0
Miało być tak pięknie a wyszła totalna klapa :( Rok czekania i przygotowań zepsuł deszcz. Już prognoza zapowiadała że będzie padać całą niedzielę i przez to na imprezę pojechałem bez koleżanki Basi :(Pobudka o 7 z zamiarem jazdy od samego rana ... pada i to mocno ... dalej spać.
O godzinie 9 budzi mnie Mama ale ciągle pada a nie bardzo było w co się ubrać żeby nie przemoknąć. Przygotowałem się na wszystko poza deszczem :(
W końcu około 12 deszcz trochę osłabł i postanowiliśmy że jedziemy zaliczyć chociaż najmniejsze kółko. Z młodszym bratem i sąsiadem byliśmy na miejscu o 13, padało dosyć lekko, wszędzie kałuże i temperatura około 12 stopni.

Dostałem o tej godzinie numer 1205 czyli frekwencja marna ale lepsza niż myślałem patrząc na pogodę. Dodatkową atrakcją było przedzieranie się do zapisów, odbioru koszulek oraz dyplomów przez rozmokniętą błotnistą trawę, buty przemoknięte jak szmaty.

Trasy zyskały nowy start, oznakowanie natomiast było słabo widoczne. Na trasie trzeba było uważać na 2-metrowe fontanny wody z kół innych rowerzystów jak i na te z samochodów, także żadna przyjemność z takiej jazdy. W Kozłówce punkt kontrolny i wtedy nawet chyba przestało padać na 5 minut ... a może tylko byłem pod drzewami.

Na mecie chciałem jechać dalej ale kompani odmówili i samemu mi się nie chciało, może i dobrze bo pół godziny później rozpadało się dość mocno. Około 16 przestało padać więc można było jeszcze jedno kółko zrobić ale jako że ubrania przemoknięte a pogoda dalej niepewna to olałem sprawę. Pojechaliśmy jeszcze na zakończenie z losowaniem nagród, jak się okazało do końca nazbierało się 3755 uczestników którzy zrobili łącznie 81204 km. Byli też tacy co nie bali się deszczu i mimo pogody przejechali np 290 km - pewnie z zawodu płetwonurkowie :)
Miałem nadzieję że przez pogodę imprezę przeniosą na następny weekend, rano krążyły pogłoski że odbędzie się ponownie za tydzień, a w rezultacie organizatorzy uznali frekwencję za zadowalającą i niestety kolejne Święto Roweru dopiero za rok :(
Marny dyplom z 17 kilometrami + 15 km na 2x dojazd na miejsce. A chęci były na wszystkie trasy czyli 143 km albo chociaż 100 km :(

Mam nadzieję że za rok będzie piękna pogoda ale w razie czego zaopatrzę się w jakieś nieprzemakalne ubranie i nie odpuszczę nawet w deszcz.
Kategoria z aparatem
Dane wyjazdu:
74.00 km
42.00 km teren
04:25 h
16.75 km/h:
Maks. pr.:33.30 km/h
Temperatura:29.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:610 m
Kalorie: kcal
Rower:KELLYS SWING
214 Czarna Białostocka z Basią i RamzyYm
Niedziela, 5 czerwca 2011 · dodano: 05.06.2011 | Komentarze 2
Niedzielny wypad nad zalew do Czarnej Białostockiej z Basia i RamzyYm. Start o godzinie 9 i ruszyliśmy w stronę Wasilkowa kamienistą ścieżka przy torach. Mijaliśmy stały punkt widokowy czyli mostek nad rzeką Supraśl:
Dalej przez puszczę i wioski takie jak: Sochonie, Woroszyły, Wólka Poduchowna, Wólka-Przedmieście, Ratowiec, Klimki.
W Czarnej Białostockiej zajechaliśmy jeszcze do biedrony i nad zalew. Ludzi było całkiem sporo:

A My i nasze rowery odpoczywaliśmy w cieniu:

A tutaj ładniejszy kadr:

Później droga powrotna, dla urozmaicenia trochę inna.
Ogólnie większość dróg przez lasy to był strasznie sypki i grząski piach :( Tył latał lepiej jak na śniegu, miejscami było bardzo ciężko a jedno wzniesienie nawet prowadziliśmy rowery. W drodze powrotnej zajechaliśmy znowu do św. wody ale tym razem było tak tłoczno że nie napełniliśmy bidonów cudotwórczą i zimną wodą. RamzyY opuścił nas przy dworcu w Białymstoku a ja z koleżanką zrobiliśmy ostatni postój nad rzeczką:


... i pojechali do domów.
Kategoria okolice Białegostoku, po Białymstoku ..., z aparatem
Dane wyjazdu:
66.00 km
25.00 km teren
03:32 h
18.68 km/h:
Maks. pr.:39.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:620 m
Kalorie: kcal
Rower:KELLYS SWING
208 Lasami przez Królowy most i Supraśl
Niedziela, 29 maja 2011 · dodano: 02.06.2011 | Komentarze 1
Cały niedzielny poranek padało i już myślałem że nici z większej wycieczki ale jednak się rozpogodziło i około 16 ruszyłem tam gdzie jeszcze mnie nie było :)Początkowo miałem jechać z kolegą i koleżanką ale koledze się jednak nie chciało, a koleżanka znalazła sobie ważniejsze zajęcie :( Pojechałem więc sam.
Na starcie temperatura około 20 stopni i jeszcze pozostałości po deszczu w postaci kałuż i wilgotnego piachu. Przebiłem się przez cały Białystok a na jego wylocie próbowałem jeszcze nie skończoną ścieżkę rowerową przy ul 27 Lipca. Jest asfaltowa, w miarę równa a krawężniki mało wyczuwalne :)

Kawałek dalej zjazd z asfaltu na długą piaszczystą drogę przez las, okazało się że nawet będę jechał po szlaku rowerowym :)

Droga nie była jeszcze dobrze wyschnięta i rozłaziła się pod oponami stawiając dodatkowy opór :(

Dodatkowo czekało wiele kałuż do ominięcia a tylni błotnik został w domu.

Rower odpoczywa :)

Miejscami były też straszne koleiny ale obok był też objazd dla mniej hardcorowych bikerów :)

A droga to jedna wielka prosta wzdłuż linii wysokiego napięcia więc trudno się tam zgubić.

W końcu droga odbiła w ciemny las, a przy wjeździe spora wieża stojąca tu w nieznanym mi celu :P

Dalej zjeżdżając z górki do Królowego Mostu prawie rozjechałem sporego ślimaka, oto ten szczęściarz :)

A to most w Królowym moście :) Nie wiem czy jest jeszcze coś ciekawego w tej wiosce, po prostu pojechałem dalej :)

Zaraz za Królowym mostem trafiło się ciekawe miejsce na panoramę:

Duża wersja panoramy:

Gdzieś po drodze do Supraśla, słońce już coraz niżej dawało ładne kontrasty :)

W Supraślu odpoczynek przy rzece a potem powrót do Białegostoku asfaltową ścieżką rowerową, tak więc bez rewelacji i już bez zdjęć. Kończyło się też słońce więc ograniczyłem zbędne przystanki.

W domu byłem po 21 jak już się mocno ściemniało, temperatura spadła już wtedy do 15 stopni. Konkretnie zmachany tym leśnym terenem no i siodełko raczej oblało test na komfort :( Ponadto mój nowiutki bidon i koszyk po jednej wyciecze mają już sporo rysek :( Po co oni go lakierowali? mogli zostawić czyste aluminium i nie było by problemu. Za to woda smakuje teraz jak woda a nie jak plastik :)
Kategoria okolice Białegostoku, po Białymstoku ..., z aparatem